O krok od remisu
Bez Kitano i bez Matyni przystąpili do meczu z Sokołem Kleczew piłkarze „rezerwowej” Pogoni. W zamian od pierwszej minuty zobaczyliśmy Jarocha na szpicy i Stefaniaka na lewej obronie. Cały mecz zaliczył Pawłowski w środku pola u boku najstarszego w drużynie, mimo że zaledwie 21-letniego (!) Obsta. W Sokole jedna zmiana w porównaniu z ostatnim występem: za pauzującego za kartki Patrzykąta na lewej obronie zameldował się inny młodzieżowiec - Andrzejewski.
O nieludzkiej - jak mówią sami piłkarze - porze przyszło rozgrywać trzecioligowcom swoje spotkanie. Sądząc po frekwencji i dla kibiców godzina rozpoczęcia meczu nie była najszczęśliwsza. Jakie są priorytety w Pogoni widać choćby po godzinach rozpoczęcia meczów. Rozgrywki piłki seniorskiej „wrzucono” przed juniorów rozpoczynających swój bój o godzinie 15. Czy układ spotkań wynikał tylko z troski o zapewnienie 3-ligowcom murawy nie wzruszonej jakimkolwiek przedmeczem?
Pojedynek dwunastej z czwartą drużyną III ligi był meczem niezwykle wyrównanym, z rzetelnie realizowanym rzemiosłem gry obronnej obu drużyn zapewniającym bezpieczeństwo bramkowe obu ekipom. Na pewno sprawiedliwszym rezultatem, jak najbardziej wynikającym z przebiegu gry, byłoby 0-0. Jeden błąd przesądził o stracie bramki, wcześniej brak precyzji, może i szczęścia nie doprowadził do zdobycia bramkowej przewagi przez którąkolwiek ze stron. W odróżnieniu od meczu chociażby z Gwardią, Pogoń nie operowała już piłką swobodnie, nie utrzymywała się przy piłce na połowie przeciwnika. Tym razem nie skorzystano z filozofii gry trenera Sikory. Pogoń nie zdominowała posiadania, nie bawiła się w koronkowe akcje, a bardzo często uciekała się do długich przerzutów. Na tym tle Sokół jawił się jako bardzo solidna drużyna złożona z zawodników o solidnych warunkach fizycznych z filarem obrony kapitanem Śmiałkiem na czele. Na grających w ustawieniu 4-4-1-1 gości Pogoń nie potrafiła znaleźć sposobu, a jedynym zagrożeniem jakie stwarzała były szybkie ataki wyprowadzane z własnej połowy, najczęściej z użyciem skrzydeł. Przy drużynie gości czekającej na przeciwnika na własnej połowie szans takich nie było zbyt wiele. Przy bardzo pewnie grających stoperach: wspomnianym już Śmiałku i Jędrasie, czy dobrze ustawiających się silnych środkowych pomocnikach Kasperkiewiczu i wyróżniającym się szczególnie w I połowie - Kowalczuku środek pola był nie do przebicia. Dobra gra środkowych obrońców dotyczyła obu drużyn. Jopek z Kuzką wspierani przez Obsta skutecznie neutralizowali czarnoskórego Thiakane, choć dużo trudniej szło im z najdalej wysuniętym Cichosem. Do poziomu Jopka niestety nie dostosowali się boczni obrońcy, mający w grze na własnej połowie swoje chwile słabości, które momentami drużynę mogły kosztować (i kosztowały!) słono. W środku pola być może słaba gra Pawłowskiego przyczyniła się do wysokiej aktywności Kowalczuka z Sokoła, który nie tylko udanie przerywał akcje portowców wyprowadzane z własnej połowy, ale i aktywnie podłączał się pod akcje ofensywne swojego zespołu kończąc je strzałami z 18 - 20 metra. Pierwsze 25 minut meczu to wzajemne badanie się przeciwników i oddanie inicjatywy gospodarzom przy jednoczesnym zacieśnieniu szyków obronnych Sokoła. Dyscyplina taktyczna kleczewian kilkukrotnie w tej fazie meczu eliminowała z gry Jarocha i Kowalczyka właśnie poprzez umiejętne, zgrane, a zarazem wysokie ustawienie linii obrony skutkujące naruszeniem przez napastników przepisu gry o spalonym. Wspomniany wyróżniający się w drużynie gości środek pola zmusił Pogoń do konstruowania akcji skrzydłami. Wykorzystując szybkość Maćkowskiego, kombinacja jego i obiegającego go na lewej flance Stefaniaka, ten pierwszy w 13min dośrodkowywał po ziemi prosto w ręce bramkarza Sokoła - Łagodzińskiego. Wcześniej Obst w nietypowej dla siebie, ale podkreślającej jego aktywność, roli skrzydłowego, dogrywał po podaniu od Bochniaka wprost na głowę Jarocha. Ten jednak, trącając ją, trafił prosto do rękawic stojącego na krótkim słupku Łagodzińskiego. Goście odpowiedzieli jedynie rzutem wolnym w 28min, kiedy to po ładnie wykonanym lewą nogą strzale Kowalczuka piłka minęła bramkę Hengera. Kontry Jak już wspomniano najwięcej „wiatru” stwarzały wyprowadzane przez Pogoń kontry, w których prym wiedli Jaroch, co oczywiste, jako wysunięty napastnik, a także na lewej flance Maćkowski, kombinacyjnie często zagubiony wespół z Kowalczykiem. Wielkie pochwały należą się Maćkowskiemu za akcję z 41min, kiedy to minął na własnej stronie i Widelskiego i Bajerskiego wykładając piłkę jak na tacy nadbiegającemu Pawłowskiemu. Strzał jednak skutecznie zablokowali znakomicie ustawieni środkowi obrońcy Sokoła. Jak nie po ataku pozycyjnym, jak nie po szybkich kontrach to może więc po stałych fragmentach gry? Fajnie rozegrany rzut wolny z 38min mógł się zakończyć powodzeniem, gdyby Jarochowi przybyło centymetrów lub - co bardziej prawdopodobne - gdyby Obst znalazł się metr bliżej Jarocha, nie paląc tym samym całej sytuacji. A dośrodkowywał Kowalczyk po niezwykle pomysłowo rozegranym rzucie wolnym, przy którym aż trzech piłkarzy markowało zagranie piłki w efekcie czego Kowalczyk znalazł się zupełnie niepilnowany na szesnastym metrze i mógł na dużym spokoju przymierzyć dośrodkowującą piłkę. Goście w I połowie umiejętnie kasowali kontrataki gospodarzy o ile ci wcześniej nie zepsuli go sami np. niecelnym podaniem. Jednocześnie na szpicy nie przestawał niepokoić obrońców Cichos, zawodnik legenda w Kleczewie, mający swoje epizody w ekstraklasie 34-latek nie zapomniał jak poruszać się w przedniej formacji. Tak było w 36min, gdy Cichos wyprzedzając bramkarza posłał piłkę minimalnie poza długi słupek. Akcja ta była efektem aktywnej gry na prawym skrzydle Bajerskiego, zostawiającego często Stefaniaka daleko w tyle. Szczytowym momentem dominacji Bajerskiego na swoim prawym skrzydłem była druga połowa, którą bezradny Stefaniak przypłacił żółtą kartką właśnie za faul na swoim vis-a-vis, a apogeum własnych błędów kosztowało całą drużynę utratę bramki. Na lewej flance walczący Kędziora chętniej pozycjonował się w środku pola, unikając tym samym pojedynków z Paczukiem, schodził do środka i, tak jak w 32min, próbował rozegrania na ścianę z Thiakane finalizowanego uderzeniem Kowalczuka. Płaskie i szerokie ustawienie Sokoła 4-4-1-1 nie sprzyjało udzielaniu się w ofensywie bocznych obrońców, zostawiając tą rolę wyłącznie bocznym pomocnikom. Stąd tak ciężko było portowcom zaskoczyć w kontratakach gości przy jednoczesnym zamurowaniu środka przez niezwykle fizycznych i chętnie wchodzących w pojedynki siłowe Kowalczuka i Kasperkiewicza. Druga połowa nie różniła się od pierwszej w zakresie liczby stwarzanych sytuacji podbramkowych przez obie drużyny. To co rzucało się w oczy w przekroju całego spotkania to brak interwencji bramkarzy. Strzały, jakie kierowano, czy raczej próbowano nakierowywać na bramkę przeciwnika były bądź niecelne, bądź były blokowane przez ofiarną, co warte ponownego podkreślenia, grę stoperów obu drużyn. Trafienie w słupek również zaliczymy do strzałów niecelnych, a sytuacje takie dla pełnej równowagi meczu mieliśmy po obu stronach boiska. Najpierw w 60min słupek w niezwykle groźnej sytuacji na prawej flance, po kolejnym wygranym pojedynku z Stefaniakiem obił Bajerski. Chwilę potem po drugiej stronie boiska, po jednym z rzutów rożnych, Jaroch niemal doturlał piłkę głową do słupka bramki zdezorientowanego Łagodzińskiego. Pierwsza z tych dwóch sytuacji o wiele bardziej groźniejsza, miała swoją kontynuację w 62min, gdy żółtą kartkę za faul na Bajerskim zobaczył… nie kto inny jak Stefaniak. No i wreszcie koda pojedynków na prawym skrzydle mająca miejsce w 77min. Stefaniak nie zdążył się obrócić, by zobaczyć że Bajerski po zagraniu od Kasperkiewicza był już za jego plecami i co więcej nie ma już nikogo przed sobą! Sam Henger w tej sytuacji nie mógł wiele zdziałać i tak o to w tym niezwykle wyrównanym meczu szala zwycięstwa gwałtownie tąpnęła się na jedną stronę. Nie pomogły akcje konstruowane przez Kowalczyka do spółki z Maćkowskim, nie pomógł ciąg na bramkę wykazywany przez Bochniaka, obroniony strzał Maćkowskiego z 53min, po którym bez skutku bramkowego pozostała również dobitka Kowalczyka. Obrona gości pod dowództwem Śmiałka nie zamierzała kapitulować. A gdy udawało się im wywalczyć rzut wolny ciekawe, kąśliwe i silne uderzenia lewą nogą Kowalczuka przysparzały gospodarzom problemów. Podobnie dośrodkowania przy rzutach rożnych bitych silną dokręcaną piłką na bliższy słupek bramki Hengera z pewnym wysiłkiem były likwidowane przez obrońców. Wydaje się, że broń ta mogła przynieść gościom większą korzyść, gdyby tylko lepiej wykorzystywani byli w walce o górne piłki Cichos, Kasperkiewicz czy Thiakane, czyli najbardziej rośli zawodnicy czwartej drużyny ligi. Nie pomogły więc szarpane próby i pojedynki na skrzydle Maćkowskiego, długie piłki na Kowalczyka zagubionego w starciach z rosłymi, czy to obrońcami czy środkowymi pomocnikami gości. Nie pomógł niezły mecz Jopka w defensywie, nie przełożyła się na wynik bardzo dobra postawa Obsta w pomocy, który bardzo dobrze sobie radził zarówno w grze głęboko pod swoim polem karnym, jak i w inicjowaniu akcji spod linii środkowej. Nie pomogły również zmiany przeprowadzone w II połowie. Pojawiający się na szpicy Zakrzewski prawdopodobnie nie powąchał nawet piłki, a wprowadzony na środek rozegrania Zieliński zostanie zapamiętany bardziej z pyskówek z sędzią niż z prowadzenia gry zespołu. Nie pomógł wreszcie Pawłowski, mało widoczny w całym spotkaniu, również w II połowie, gdy został oddelegowany do gry wyżej, u boku Kowalczyka. W meczu tym myślę rozstrzygnięta została kwestia na jakiej pozycji powinien występować Obst. Pozycja stopera nie jest tym miejscem na boisku, w którym czuje się on najlepiej, co pokazał np. mecz z Gwardią na własnym stadionie. W drugiej linii natomiast zawodnik autoramentu Matrasa, odzyskuje pewność siebie, niezły przegląd sytuacji, umiejętność zastawiania się. Widocznie świadomość, że ma jeszcze za sobą obrońców zdolnych naprawić jego ewentualny błąd działa na niego nie tyle kojąco, co upewniająco w dryblingach wyprowadzanych z własnej połowy. W drużynie gości w II połowie ożywił się Thiakane, angażujący się nie tylko w akcje ofensywne, schodzący do skrzydeł w poszukiwaniu piłki, ale również notujący w swoich statystykach kilka odbiorów. Po I połowie postawa jego mogła pozostawiać pewien niedosyt, biorąc pod uwagę, że obcokrajowcom stawiamy wyżej poprzeczkę. Klasą dla siebie był Śmiałek z Jędrasem na środku obrony, a w ataku Cichos choć ten akurat w II połowie wyraźnie przygasł. Zapomnieć nie można o Bajerskim, na prawym skrzydle, strzelcu jedynej, rozstrzygającej bramki., kilkukrotnie niepokojącemu defensywę gospodarzy i nie pozwalającemu nawet myśleć Stefaniakowi o ofensywnych rajdach wzdłuż linii. Nielicznie zgromadzona publiczność miała okazję, niejako w bonusie za wytrwałą obecność na „rezerwach”, pożegnać „podstawowych” Portowców odjeżdżających (czy bardziej odlatujących) na mecz w Białymstoku, ale i obejrzeć bardzo wyrównane widowisko, dla którego w pełni adekwatnym wynikiem byłby bezbramkowy remis. Tak się jednak nie stało, co tym bardziej przykro, że szala zwycięzców przechyliła się na korzyść może bardziej wyrachowanej, a na pewno bardziej fizycznej i mocno wybieganej, triumfującej również w statystykach rzutów rożnych 5 - 7 drużynie z Wielkopolski.
ďż˝rďż˝dďż˝o: obserwacja własna
relacjďż˝ dodaďż˝: pka |
|