Nie do wiary - Lech bez pary
Mało kto w przedmeczowych prognozach rozważał na poważnie możliwość pokonania aktualnego wicemistrza Polski, traktując samą sposobność potykania się z tak liczącą się drużyną na arenie krajowej za pewną nobilitację.
” O! ty ludzie małej wiary, zaszczytów nie godny!” - chciałoby się zawołać za mistrzem, znając już rozstrzygnięcie pierwszego półfinału tegorocznego Pucharu Polski. Parafrazując niezwykle nośne w ostatnim czasie słowa Zdunka sprzed kamer telewizji „bajka trwa nadal” i wiele wskazuje na to że ma szansę potrwać do maja!
Składy
Lech przystąpił do meczu w swoim jeżeli nie najmocniejszym to na pewno też nie rezerwowym składzie, jaki wystawił chociażby w rewanżowym meczu poprzedniej rundy ze Zniczem w Poznaniu. Bez Trałki i Hamalainena, za to z młodym Kownackim w ofensywie i Kadarem jako cofniętym pomocnikiem do spółki z Linettym odpowiadającym za środek pola. O składzie Błękitnych z całą pewnością można powiedzieć, iż wystawili „wszystko co mieli najlepszego”. Bez wymogu posiadania dwóch młodzieżowców w podstawowej jedenastce, który w przypadku Błękitnych zdaje się być sporym obciążeniem, za to z wracającymi po wykluczeniach kartkowych Fadeckim i Liśkiewiczem. Patrząc na ustawienie wyjściowe drużyny gospodarzy, trzeba oddać, że było po prostu odważne. Z dwójką napastników iść na ekstraklasowca, mając w pamięci pogrom Znicza w Pruszkowie, musiało razić śmiałością. Lecz z drugiej strony, trudno się dziwić trenerowi Kapuścińskiemu, że stawia na rozwiązania sprawdzone z poprzednich spotkań. Siłą stargardzian jest ofensywa, zamykanie się na własnej połowie nie leży drużynie, więc dlaczego nie spróbować rozwiązań już sprawdzonych i przynoszących efekty - zdawał się mówić trener przez ustawienie zawodników na boisku. I połowa Pierwsze minuty meczu nadzwyczaj nerwowe w wykonaniu Błękitnych. Nerwowość wynikała z uzasadnionych obaw przed rywalem ze zdecydowanie wyższej półki niż Cracovia, nie mówiąc o wcześniejszych przeciwnikach. Nerwowość objawiająca się niecelnymi zagraniami, spóźnionymi lub podejmowanymi z dużą dozą niepewności interwencjami. Jak się później okazało Błękitni darzyli rywala zbyt dużym respektem, o czym szczęśliwie szybko przekonali się sami. 0-1 Zaczęło się planowo. W 3min dogranie Ceesaya do Sadajewa zakończył umiejętnym wyblokiem Liśkiewicz. Chwilę potem w pojedynku z Liśkiewiczem w polu karnym górą był Sadajew i gdyby nie obecność Poczobuta marzenia Błękitnych o wielkim finale mogłyby się zacząć oddalać już od 4 minuty. Lech grał swoje, próbował cierpliwie rozgrywać piłkę, lub wykorzystując sprzyjający w I połowie wiatr próbował z pominięciem drugiej linii długimi piłkami spod obrony uruchamiać bądź Sadajewa, bądź Kownackiego. I tym drugim sposobem padła pierwsza bramka. Długa, wcale nie mocna, aczkolwiek precyzyjnie dograna, dodatkowo niesiona wiatrem piłka z własnej połowy od Arajuuriego trafiła bezpośrednio pod but Sadajewa. Ten dziwnym trafem mając obok siebie tylko Liśkiewicza umiejętnie przejął futbolówkę na nogę lewą, dalszą od obrońcy i nie niepokojony za mocno, huknął z najbliższej odległości. Raziła niedokładność w kryciu Liśkiewicza, niezwykle rzetelnego obrońcy, który tym razem zapewne źle obliczył lot piłki zwiedziony podmuchem wiatru, dodającym podaniu niespodziewanego przyspieszenia. Bez nadmiernej radości po zdobytej bramce, Lech najzwyczajniej w świecie robił to co wszyscy obserwatorzy od nich oczekiwali. Presja Gol ten nie załamał gospodarzy, a wręcz przeciwnie. Zdjął presję, tak się przynajmniej wydawało patrząc na poczynania zawodników na boisku. Błękitni nabrali luzu, zaczęli śmielej poczynać sobie z piłką, mając oczywiście olbrzymie problemy z przedostawaniem się pod pole karne rywala, lecz nie bali się już podejść agresywniej pod grę, porwać się parę razy na indywidualne pojedynki, wiele razy przegrane, ale też wiele razy kończone rzutami rożnymi, czy wolnymi. Pierwsze realne zagrożenie bramki Buricia sprokurował szybki niczym dzisiejszy wiatr Wiśniewski w 11min., kiedy to po indywidualnej akcji na pełnej prędkości już miał minąć Kamińskiego, gdy ten lekko i w mocno naciągany sposób trącił napastnika powodując jego upadek na 22 metrze od bramki gości ściągając na siebie karę w postaci żółtego kartonika. Gospodarze spokojnie, lecz konsekwentnie, wykorzystując siłę wiatru starali się utrzymywać piłkę na połowie Błękitnych. Biorąc po uwagę klasę rywala nie powinni mieć z tym problemów, lecz w rzeczywistości gra po zdobyciu prowadzenia wyrównała się. W 19min z drugiej linii uderzał Kadar. I znów piłkę niesioną wiatrem z najwyższym trudem przepiękną paradą wyłapał Ufnal. Chwilę wcześniej z rzutu wolnego dośrodkowywał swoją niesamowitą lewą nogą Wawszczyk, Liśkiewicz przedłużał głową, a Gajda mimo pozycji spalonej nie sięgnął piłki w polu bramkowym. Sadajew Lech nie pozwalał gospodarzom ani przez moment poczuć się pewniej. Po serii trzech rzutów rożnych Błękitnych, groźnie kontratakował grając na Sadajewa, wspieranego przez Pawłowskiego. Ten ostatni w 23min łatwo minął Poczobuta, a w polu karnym każde takie pozostawienie przeciwnika za plecami stanowi krok milowy w stronę bramki. Na szczęście czujnością wykazał się Liśkiewicz w porę asekurując kolegę. Lechici kontynuowali próby dorzucania piłek wprost z linii obrony. Celował w tym Arajuuri, fiński obrońca już z nieco gorszą precyzją niż w sytuacji bramkowej próbował w 29min obsłużyć podaniem Sadajewa. Akcją z 36min Lech udowodnił, że ataki skrzydłami nie są tylko domeną Błękitnych. Z prawej strony dośrodkowanie Formelli przedłużył w polu karnym Kownacki, Sadajew swoją szansę na drugą bramkę tym razem zaprzepaścił uderzając mocno niecelnie mimo minimalnej odległości jaka dzieliła go od bramki Ufnala. Odnotujmy jeszcze dwójkową akcję w 38min ponownie Sadajewa tym razem w roli dogrywającego do Pawłowskiego, który nawet jeśliby nie spudłował bramki by nie zdobył, będąc na spalonym. Skrzydła i sfg Po I połowie było wiadomym, że szanse na bramkę z gry dla Błękitnych są znikome. Wszelkie akcje zaczepne konstruowane były skrzydłami. A tam na Fadeckiego z prawej (częściej), czy Gutowskiego z lewej czekały naprawdę trudne pojedynki z bocznymi obrońcami, którym w sukurs już w początkowej fazie akcji przychodzili defensywni pomocnicy (Linetty) lub stoperzy (Arajuuri). Nawet niedysponowany, daleki od swojej optymalnej dyspozycji Ceesay okazał się być nie do przejścia dla Gutowskiego, czy Wawszczyka do spółki ze schodzącym ze środka Gajdą. Pozostawały więc stałe fragmenty gry. Znając na przykładzie wcześniejszych spotkań słabość Lecha do gry obronnej przy rzutach wolnych przeciwnika można było mieć uzasadnioną nadzieję, iż podkręcane, dochodzące piłki bite przez wspomnianą już lewą nogę Wawszczyka i dodatkowo wspomagane wiatrem, sprawią sporą trudność Buriciowi i jego kolegom z defensywy. 1-1 II połowę rozpoczęły rzuty rożne wykonywane raz z prawej raz z lewej strony, w obu wykonaniach na piłki dochodzące do bramki. Większe zagrożenie niosły ze sobą piłki z prawego narożnika bite przez Wawszczyka, choć paradoksalnie pierwsza bramka padła po rzucie rożnym wykonywanym przez Fadeckiego, a więc zawodnika prawonożnego. To po jego dośrodkowaniu w 53min kompletnie niepilnowany Pustelnik mógł z dużą swobodą przymierzyć z woleja w światło bramki. Zadziwiająco ile wolnej przestrzeni zawdzięczał Arajuuriemu Pustelnik przy tym strzale. Niesieni dopingiem rozentuzjazmowanych kibiców piłkarze gospodarzy starali się pójść za ciosem. Najważniejsze jednak było nie dać się ponieść emocjom, nie atakować bez planu, zachować chłodna głowę i nie zaniedbywać zadań obronnych. Lech nie zamierzał odpuszczać. Jeszcze przed stratą bramki próbował strzałem z daleka Kownacki, lecz nie uwzględnił, że w parze ze zmianą połów nie idzie zmiana kierunku wiatru. W 59min piłka tym razem nie była kierowana na Sadajewa, lecz to Czeczen był podającym do Kownackiego i być może dlatego Ufnal nie miał problemów z wyłapaniem piłki zmierzającej prosto w niego. Wawszczyk W kolejnych minutach meczu trwał „napór” Błękitnych objawiający się w zagrożeniu stwarzanym stałymi fragmentami gry, które w dniu dzisiejszym zdominował wspominany już Wawszczyk. Przedsmak akcji z 63min mieliśmy 5 minut wcześniej, gdy po rzucie wolnym tegoż Wawszczyka, Burić piąstkował piłkę w aut. A w pamiętnej 63min po ostatnim w dniu dzisiejszym, ósmym rzucie rożnym Błękitnych (ponownie Wawszczyk) najwyżej wyskoczył Pustelnik pakując piłkę głową pod poprzeczkę prawie z linii bramkowej. Trybuny ogarnął szał, a Lech ponownie przeżywał koszmar rzutów rożnych i wolnych, dzięki którym również Znicz miał okazję przy odrobinie skuteczności zakończyć mecz innym wynikiem. Zmiany Po takim obrocie wydarzeń boiskowych przyszła pora na zmiany. Wolnego Ceesaya zmienił Kędziora, zawodnik mimo że grający na tej samej pozycji to cechujący się zdecydowanie większymi na chwilę obecną walorami ofensywnymi. W Błękitnych boisko chwilę potem opuścił Wiśniewski niezbyt widoczny w całym spotkaniu, ale samą swoją obecnością i potencjałem szybkościowym skupiający uwagę stoperów. Zastępujący go Baranowski dał jasny sygnał co trener Kapuściński chciał osiągnąć tą zmianą. Przejście z dość oryginalnego ustawienia 4-1-3-2 z ustawionym przed Poczobutem Wojtasiakiem na 4-2-3-1 z wzmocnioną Baranowskim linią pomocy. Poczobut w tym rysunku taktycznym pełnił rolę „rozbijacza” ataków przeciwnika zanim piłka dotrze w bezpośrednie sąsiedztwo własnej szesnastki. Podczas gdy Wojtasiak miał przynajmniej w zamyśle pełnić rolę dystrybutora podań w kierunku bramki przeciwnika, w fazie konstruowania akcji. Nie spełnił się dzisiaj w tej roli to trzeba szczerze powiedzieć, nie zanotował również spektakularnych odbiorów w środkowej części boiska, lecz warto przyznać że stanął naprzeciw jednego z bardziej obiecujących graczy młodego pokolenia 20-letniego Linettego oraz nad wyraz twardo grającego reprezentanta drużyny narodowej Węgier Kadara. Taktyka - Lech Lechici natomiast wyszli w tradycyjnym dla siebie ustawieniu 4-2-3-1 lub raczej 4-2-2-1-1, gdyż ustawiony wyjściowo na pozycji „dziesiątki” Kownacki pełnił raczej funkcje li tylko ofensywne, będąc podwieszonym pod Sadajewa, nie będąc odpowiedzialnym w takim stopniu jak typowy pomocnik za rozgrywanie piłek. Zwracała uwagę wysoka mobilność ofensywnej trójki: Kownacki, Pawłowski, Formella, wymienność pozycji nie tylko skrzydłowych, ale i Kownackiego, który schodził do skrzydła rotował pozycjami z Pawłowskim. Jeszcze ciekawiej (przynajmniej na papierze) zrobiło się po wejściu na boisku Ubiparipa. Z 4-2-3-1 zrobiło się 4-2-2-2, jako że Ubiparip dołączył do ustawionego na szpicy Sadajewa. Efektów bramkowych rozwiązanie to nie przyniosło, tyle że prawdopodobieństwo dogrania dośrodkowań na głowę któregoś z graczy ofensywnych wzrosło. Dzięki temu opustoszał środek pola zmuszając Kownackiego do szybkich powrotów po stracie piłki, co z kolei zabierało mu siły niewykorzystywane później w grze ofensywnej. Sadajew raz jeszcze Z całego kwartetu ofensywnego najlepsze wrażenie zrobił Sadajew. Wrażenie zepsute w końcówce spotkania czerwoną kartką w konsekwencji drugiej żółtej, lecz prawdopodobnie, jako zawodnik wzbudzający niemały popłoch pośród obrońców drużyny przeciwnej, nie tylko z niższych klas rozgrywkowych, zawsze znajdzie pracodawcę. I ciężko powiedzieć, czy obawa przeciwnika wynika z jego brodatej fizjonomii bojownika czeczeńskiego, czy nie przebierającej w środkach filozofii gry nie zawsze fair, czy wreszcie z samych umiejętności piłkarskich. Po przeprowadzonych zmianach Lech wcale nie rzucił się na miejscowych, a oprócz trzech rzutów rożnych jedynie w 72min zagroził bramce Ufnala strzałem głową Sadajewa uciekającego na dalszy słupek po rzucie wolnym Douglasa. W międzyczasie byliśmy świadkami paru przepychanek, atmosfera gęstniała, a to za sprawą m.in. specyficznego sposobu walki o pozycję wspomnianego Sadajewa. Kończyło się na obdzieleniu żółtymi kartkami niemal wszystkich dookoła, co w 85min okazało się mieć zgubne konsekwencje dla winowajcy tego niekoniecznie sportowego zamieszania. 3-1 Mimo nieobecności od 68min Wiśniewskiego Błękitni nie rezygnowali z przeprowadzania kontr. Próbowali dwójkowo Gajda z Fadeckim oraz z dużo lepszym skutkiem, po olbrzymim błędzie Douglasa we własnym polu karnym, Kosakiewicz, gdy w 72min nagrywał piłkę wzdłuż linii bramkowej do dobiegającego zbyt późno Gutowskiego. Była to idealna sytuacja na podniesienie wyniku, otwierająca przed Gutowski pustą dosłownie bramkę. Co się nie udało w 72min powiodło się w 83min. Ponownie Kosakiewicz znalazł się jakimś trafem sam w szesnastce Lecha za plecami kompletnie zdezorientowanych Kamińskiego i Kadara i z chirurgiczna precyzją mając przed sobą już tylko Buricia strzelił nie do obrony. Trzy do jednego. Tego nie mogli przewidzieć nawet najwierniejsi fani Błękitnych. Ba! tego nie mogli przewidzieć kibice Lecha którzy w sile 500 osób przyjechali na mecz, przed którymi, prosząc zapewne o wyrozumiałość, musieli się tłumaczyć piłkarze dobre kilka minut po meczu. Wielki Tydzień Oceniając poszczególnych piłkarzy na pewno wszystkich należy wyróżnić za zaangażowanie. Wola walki w połączeniu z ambicją i wzniesieniem się na wyżyny swoich umiejętności pozwoliła zatriumfować nad - co do teraz wydaje się nieprawdopodobne - aktualnym wicemistrzem Polski, co więcej aktualnie drugim zespołem w tabeli najlepszych, zawodowych drużyn w kraju, naszpikowanych obcokrajowcami i dysponującymi budżetami wielkości niejednej kasy gminnej. Lech przyjechał wygrać najmniejszym nakładem sił. Prowadzenie wprawiło go w dobry nastrój, upewniło że wszystko idzie w dobrym kierunku. Samopoczucie zepsuła pogoda zmuszająca organizmy broniące się przed zmarznięciem do biegania. Pobiegali więc trochę, ale już piłką pograć to niekoniecznie, może nie tak w środku tygodnia. Pozostawmy siły na weekend, daleki wyjazd do Bełchatowa nas czeka, a tu jakoś to będzie - zdawała się mówić gra gości. Przyciśnięci również popełniali błędy, czy w ustawieniu przy trzeciej bramce, czy w kryciu przy rzutach rożnych przy pierwszych dwóch. Przed trenerem Skorżą, jak przyznał, ciężki tydzień, nomen - omen Wielki Tydzień po którym jednak w dalszym ciągu nie wyobraża sobie braku awansu do finału rozgrywek, czyli kontynuując wątek świąteczny - zmartwychwstania drużyny. Spośród niezwykle wyrównanej jedenastki Błękitnych na wyróżnienie z pewnością zasłużył dziś Wawszczyk i jego stałe fragmenty gry siejące popłoch w polu bramkowym Buricia. Jak zwykle ruchliwy Gajda wchodził przed obrońców, wymuszał faule, przez swój wiek głównie nie czuł respektu przed utytułowanymi obrońcami gości. No i mecz życia Pustelnika. Mimo że w niektórych sytuacjach Sadajew miał stanowczo zbyt wiele miejsca dla siebie, to zdobycie dwóch bramek na takim przeciwniku stanowi wystarczającą rekompensatę za nerwy pod własną bramką. Końcowy wynik niech jeszcze podkreśli przewaga Błękitnych w rzutach rożnych: 8-5 na zakończenie meczu. Sensacja stała się faktem i niezależnie od wyniku meczu rewanżowego Błękitni pozostają na drodze budowania historii klubu jeszcze nigdy nie notującego wyników na miarę sezonu 2014/15. 1/2 Pucharu Polski 1.04.2015 Błękitni Stargard Sz. - Lech Poznań 3-1 (0-1) 0-1 Sadajew 9’ 1-1 Pustelnik 54’ 2-1 Pustelni 63’ 3-1 Kosakiewicz 83’ Błękitni: Ufnal - Kosakiewicz, Liśkiewicz, Pustelnik, Wawszczyk - Poczobut - Fadecki, Wojtasiak (90+2’ Kotłowski), Gutowski - Gajda (81’ Inczewski), Wiśniewski (68’ Baranowski) Lech: Burić - Ceesay (63’ Kędziora), Arajuuri, Kamiński, Douglas - Linetty (67’ Drewniak), Kadar - Formella, Kownacki, Pawłowski (78’ Ubiparip) - Sadajew ż.k.: Kosakiewicz, Ufnal, Poczobut, Gajda (Błękitni); Sadajew, Kadar, Kamiński cz.k.: Sadajew (2x żk.) 85’
ďż˝rďż˝dďż˝o: własne
relacjďż˝ dodaďż˝: pka |
|